niedziela, 6 września 2020
bez importu
Zacznę od małego coming outu: nie mam samochodu i nie miałam go nigdy. Jestem przyzwyczajona do korzystania z publicznego transportu i z miejskich rowerów. Nigdy nie ekscytowałam się też markami aut.
Ale to nie znaczy, że jestem nieczuła na motoryzacyjne piękno. W kilku krajach lokalne, niepowtarzalne środki komunikacji rzuciły mnie na kolana.Podróżując po Ameryce Środkowej, często będziecie słyszeć ostrzeżenia, że nie jest to najwygodniejszy i najbezpieczniejszy środek transportu. Ponuro żartuje się o nich "cmentarze na kółkach". Są zazwyczaj przepełnione, bez pasów bezpieczeństwa oczywiście, kierowca stara się wycisnąć z silnika wszystko, a nawet więcej, nie zniechęcają go jednopasmowe górskie serpentyny. Części starych autobusów także może szwankować. Przeładowanie i przez to osłabienie hamulców doprowadziło w 2008 roku do katastrofy chicken busa w pobliżu miasta Gwatemala (45 ofiar śmiertelnych). Wadliwe hamulce były też przyczyną wypadku z 2011 roku w wąwozie w okolicy San Marcos (14 ofiar). Te liczby robią wrażenie, ale zważywszy na to, ile chicken busów kursuje, wypadki śmiertelne nie zdarzają się często.
Kubański sznyt sprzed rewolucji
Wybierając się na Kubę, oblizywałam się na myśl o salsie i rumie, ale byłam też ciekawa amerykańskich krążowników szos z lat 40. i 50. minionego wieku. Wszystkich tych buicków, cadillaców czy chevroletów, w cukierkowych kolorach, lśniących w słońcu, których zdjęcia są turystyczną wizytówką Kuby. Czytałam o ich historii, o tym co działo się z nimi od lat 60., kiedy komunistyczna rewolucja ucięła wszelkie kontakty z krajami "zgniłego kapitalizmu" i pozamiatała amerykańskie biznesy na wyspie, jak USA obłożyły Kubę embargiem, a Fidel Castro położył łapę na imporcie. Zostały auta ze Stanów, które do tej pory były ich głównym dostawcą.Wprawdzie białe auto Luisa nie było takim dziełem sztuki, jakie później zobaczyłam wokół reprezentacyjnego Parku Centralnego (przejażdżka nimi to rozrywka dla tych zamożniejszych), to jednak było bardzo zadbane. Dziwiłam się, jak to możliwe, skoro znikąd części zamiennych? Jak zwykle - potrzeba okazała się matką wynalazków i Kubańczycy radzili sobie w czasach kryzysu własnym sumptem, doprowadzając do perfekcji sztukę robienia czegoś z niczego. Nie inaczej było z naprawą samochodów metodą "sznurka i gumki".
Jak pisał w książce "Diabeł umiera w Hawanie": "Rozlatujące się samochody - stare amerykańskie limuzyny pozostawione po rewolucji 1959 roku albo późniejsze radzieckie łady przepytanie rur Żyrardów czy polskie fiaty - utrzymywano na chodzie dzięki niebywałemu rękodziełu mechaników, a niekiedy odkryciom amatorów. Okazało się, że cieknące chłodnice uszczelniało np. surowe jajko, a wyciek oleju powstrzymywał kawałek mydła".
Jako że każdy kierowca dłubał, to kiedy Castro "wspaniałomyślnie" pozwolił na prywatną działalność w obrębie 178 profesji, w 2011 roku 100 tys. Kubańczyków złożyło wnioski i dostało pozwolenia na działalność gospodarczą, a duża część z nich otworzyła warsztaty samochodowe. "Szare ulice Hawany zabarwiły się ręcznie malowanymi szyldami zakładów fryzjerskich, warsztatów naprawczych i knajp"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz